poniedziałek, 27 maja 2013

I am the one, czyli okulary muszą nie być takie złe

Dół związany z 30 urodzinami dopadł mnie rok wcześniej. Pamiętam, że właśnie mając w perspektywie ostatni rok z dwójką na początku licznika ogarniała mnie panika związana z tym, co miałbym zrobić przed tą rocznicą. Stąd, któregoś dnia, wyłudziłem od pewnej napotkanej dziewczyny papierosa i powróciłem do puszczania dymków, po raz pierwszy chyba od kilkunastu lat. Nigdy nie byłem palaczem, a to było jednorazowe spotkanie z tym jakże głupim sposobem na opróżnianie portfela. Jednak to był taki moment gdy myślałem o tym punkcie przełomowym i o tym co zrobić jeszcze przed trzydziestką.
30 urodziny za to spędziłem już bardzo spokojnie, spijając piwo pod drzewem w lesie nad Wdzydzami za towarzyszy mając psinę Majkę, zgraję mrówek, komarów i piękny zachód słońca. Nie była to próba ucieczki, ale radość z tego, że przyroda budzi się do życia. No może ta zaplanowana samotność, rąbanie drewienek i inne atrakcje leśno - wioskowe były sposobem na złapanie dystansu, ale wszelkie histeryjki i kryzysy zostawiłem za sobą.
W tym roku urodziny były w większym gronie. Z całą watahą zawitaliśmy na kilka dni do Przytarni. Wataha była w pełnym tego słowa znaczeniu. Były zarówno młode wilczki (takie kilkuletnie), były wilczyce, no i czteronożne stworzenia, chyba najbardziej z tej całej grupy podobne do leśnych braci i sióstr. Może więc lepszym określeniem tego byłoby rodzinny wyjazd albo wyjazd rodzin? Nieważne. Było diabelnie miło.
Z tą rocznicą jednak związane jest jeszcze inny proces, który zaczął się już kilka miesięcy wcześniej. O ile przed trzydziestką był moment rachunku sumienia, to krótko po trzydziestce zaczęła się u bliskich kolegów i u mnie nagła fala wizyt lekarskich, tych chcianych i przypadkowych. Nie jest ich jakoś znowu przesadnie wiele, ale są jednak na tyle znaczące, że zapadają w pamięć. Mrówa - wariująca wątroba, Laska - żółta kartka od lekarza za brak dbania o siebie. Nadeszła także na mnie pora. Zmiana pracy, badania okresowe - słowem sztampa. Nagle jednak okazuje się, że okulistka stwierdza: "niestety będzie Pan musiał nosić okulary". Zaskoczenie nie schodziło z mojej twarzy jeszcze przez długi czas. Jak to tak? Ja? Okulary? Po co? Przecież widzę! Ok, czasem mi się zamazuje obraz, ale to na pewno wina zmęczenia, pracy przed komputerem itd. Wiem, że ludzie mają większe problemy, ale jednak potraktowałem to jako znak. Rzeka płynie. Czy też jak to dosadniej ktoś określił: "się k..a zaczynamy sypać". Trzeba coś dla tego swojego opakowania zrobić. Tak też się stało. Laska szturmem zaczął dbać o siebie i zrzucił kilka centymetrów z obwodu w pasie. Poza tym przekuł w działanie nasze ostatnie pogaduchy o stoperach i poszedł na badania słuchu. Infekcja dbania o siebie rozprzestrzeniła się i ja również trafiłem do pani od uszu. Na szczęście na tym polu jest wszystko w porządku.
A okulary?
Pamiętam jednego charakterystycznego okularnika - Milo z Descendents, więc może nie jest to wyrok śmierci? :)