niedziela, 16 czerwca 2013

O Rodrigo chwilę, czyli ex mnożą się w oczach

Wróciłem na chwilę do Atlas Losing Grip. Siłą rzeczy gdy słucham tej kapeli to porównuję ją z Satanic Surfers. Postać Rodrigo jest tutaj łącznikiem, ale jednocześnie osią zarówno jednego, jak i drugiego składu. Kiedyś wydawało mi się, że Rodrigo przewinął się przez całe mnóstwo zespołów. Dzisiaj w zasadzie potwierdziłem tylko cztery. Oprócz dwóch wspomnianych, współtworzył Intensity, które swojego czasu było bardzo mocno popularne w naszym kraju między innymi za sprawą taśmy wydanej przez Trującą Falę, koncertów, ale głównie ze względu na to, że to całkiem fajny kawałek muzyki był doskonale wpisujący się w swoim czasie w falę fascynacji oldschoolem. Chociaż czy to taki oldchool klasyczny był? Trzeba odświeżyć pamięć. Ponadto kilka źródeł podaje jeszcze kapelę Enemy Alliance, której nigdy nie dane mi  było usłyszeć.
Swojego czasu byłem przekonany jednak, że tych kapel Rodrigo obskoczył znacznie więcej. Z czego to wynikało? Szwedzki hc/punk nie znosi próżni. Na miejsce jednego zespołu, który się rozpadł, powstawały 2-3 kolejne mające w swoim składzie cały szereg "ex". Taki sam mechanizm dotyczył pojedynczych osób opuszczających macierzysty zespół. To wszystko pączkowało, przeistaczało się w nowe projekty. Zero punkowego bezrobocia. "Nie cieszy mnie ten zespół? Zakładam inny." "Z różnych względów się rozchodzimy, ale za 3 miesiące i tak spotkamy się na scenie tworząc inne projekty." Zdawało się kołatać po głowach tych osób. Jakże to było/jest inne od tego co się dzieje w Polsce. U nas rozpad zespołu oznacza przeważnie, że może jeden członek/kini idzie dalej muzyczną ścieżką. Reszta odchodzi by pokonywać inne, niekoniecznie związane z hc/punk, etapy swojego życia. Czy to dobrze? Ciężko mi pokusić się o generalizowanie, ale gdzieś tęskno mi do tej prężności, swobody, którą zdają się mieć panowie i panie zza bałtyckiej wody. Stąd też przez pewien czas chyba, jak coś było klasyfikowane jako ex. Satanic Surfers, ex. Intensity, od razu nieświadomie wrzucałem do wora Rodrigo. Zupełnie niesłusznie.
Wracając do niego. Satanic Surfers było rewelacyjne. Atlas Losing Grip też takie jest. Melodyjny punk, ale w takim mocno szwedzkim stylu. Odrobinę drapieżny, melancholijny, melodyjny i niegłupi zarazem. Satanic Surfers, w zależności od albumu, było bardziej surowe, garażowe chciałoby się powiedzieć. Oczywiście w tym dobrym tego słowa znaczeniu, a nie stanowiącym usprawiedliwienie dla lenistwa. Na razie Satanic Surfers wygrywa w moim prywatnym rankingu, ale prawda też jest taka, że Atlas Losing Grip istnieje dla mnie głównie przez youtube, a nie, tak jak SS, przez płyty. Wstyd. Jednak umieszczone w kolejce o nadrobienia.
Póki co chronologicznie:
Satanic Surfers
Atlas Losing Grip