sobota, 31 marca 2012

Drag my body

HWM jakby czuło, że to właśnie teraz powinno się pojawić. Na taką breję za oknami nowy kawałek sprawdza się idealnie (można ściągnąć na dysk - wielki plus!). Przy okazji została opublikowana także grafika okładki nowego albumu. Dotychczas za tę stronę wydawnictw odpowiadał Scott Sinclair. Rzućcie okiem na jego świetne prace. Nie wiem czy zespół dał to komuś innemu, ale ta nowa okładka to w porównaniu do poprzednich przeciętność.

czwartek, 15 marca 2012

Głośniki dzisiaj służą do zbierania kurzu cz. 2

"Masz być cicho albo sobie pójdę". Taka prośbokomenda padła z ust lepszej połówki. I jak tu się nie dać namówić? Jedyne co można zrobić, to zrozumieć, że praca, ściszyć brzęczenie głośników i postarać się dopieścić inne zmysły.
Więc dopieszczam! Zmysłem smaku zajął się czeski Kozel. Wzrokiem za to ta strona: www.streetartutopia.com. Tutaj na chwilę warto skoczyć do sekcji filmy. Rzadko wychodzę z kina, czy też sprzed telewizora naładowany. Rzadko (a może moje myśli w tej chwili są nad wyraz wybiórcze) coś tak mnie dotyka, że zapada mi głęboko w czaszkę i wierci, obija się o ścianki działowe i drażni receptory. Tak było jednak z "Exit through the gift shop". Udało nam się go zobaczyć w trakcie drobnego wypadu do Krakowa. Niby w tym czasie powinno się podziwiać sukiennice, smoka lub co najwyżej obżerać się zapiekankami na Kazimierzu. My trafiliśmy jednak do kina. Było trochę śmiesznie, było trochę refleksyjnie, ale przede wszystkim stało się inspirująco! Banksy'ego znałem wcześniej. Uśmiechałem się czytając o jego kolejnych akcjach i trzymałem kciuki za kolejne projekty. Emocjonalnie bliskość jednak poczułem po filmie. "To jest to!" - zdawał się krzyczeć uśmiech na naszych twarzach. To jest właśnie ścieżka, poprzez którą można wstrząsać, którą można zmieniać nie tylko swoje otoczenie, ale także krzyczeć ludziom w twarz "stań i pomyśl! chodź przez chwilę!". To też sposób by zakpić, by skupić uwagę, by oszukać zmysły i przekazać coś jednocześnie.
Street Art to ciekawa mikstura. Jest tutaj i sztuka, i ekspresja, i przekaz, i niekiedy duża dawka uśmiechu. Wybuchowa, symboliczna mieszanka.
Banksy, film, inspiracje, m-city, pomysły, Radykalna Akcja Twórcza i tysiące innych... Specem nigdy nie będę, choć i tak paluchy świerzbią by odcisnąć swoje piętno, by zostawić ślad na murach miast. Więc może...?

niedziela, 11 marca 2012

Chłód

Jest kilka zespołów, które kojarzą mi się z chłodem. Zimno, chłód, bezsens tego świata. Słowem Joy Division. Klimat robi tutaj wszystko, chłodna gitara, minimalistyczny bas, dźwięk perkusji wybijającej jednostajny, wchodzący w czaszkę rytm. No i głos. Ian nadawał temu zespołowi nimb proroków końca. Jego postać, charyzma, głos, no i szybki koniec był znaczną składową tego, że zespół jest legendą. Jednak nie wydaje mi się by tylko to było zasługą tego, że Joy Division stało się tym czym się było. Nie wyobrażam sobie Iana bez reszty zespołu, ale także zespołu bez Iana (pomimo, że to poniekąd miało miejsce) i bez tych składowych, które z zewnątrz kształtowały ten zespół.
Przy okazji "Control" to świetny film. Nawet nie tyle ze względu na zespół i muzykę co po prostu przez historię i to poczucie zmierzania spiralą w dół. To jeden z tych filmów, do których chce się wracać, a to jeśli chodzi o filmy i mój przypadek to nie takie częste.

Nie będzie "Love will tear us apart". Będzie coś innego:


Miłego chłodu, w ten skądinąd wiosenny dzień.

niedziela, 4 marca 2012

Niczym feniks!

Emo umarło. Trochę jest tak, że wielu by tego chciało. Trochę jest też tak, że wiele z zespołów, które stanowiły trzon tego typu grania odpłynęło w inne rejony (kłania się chociażby postmetal i neurosisowatość) lub po prostu rozpłynęło się w czasoprzestrzeni. Brakuje mi tej masy kapel z Francji reprezentujących to co roboczo zawsze nazywałem francuskie screamo. To był styl grania połączonego z pewną postawą. To mówiło wszystko! Brakuje mi takich wytwórni jak stare Denovali, Level Plane, Ebullition no i masy mniejszych wydawnictw, które często wydawały po jedno - dwa wydawnictwa, ale za to w fajnym stylu. Pokazując, że diy to pewien miks postawy, przekonań z para-artystycznym sznytem. Te wkładki pisane odręcznie na kartkach od zeszytu, odręczne rysunki, klejone klejem biurowym wkładki zrobione z papieru czerpanego - połączenie muzyki z deklaracją o tym, że w czasach zjadania wszystkiego, można coś ciekawego wyczarować z prostej, dostępnej dla wszystkich formy. W Polsce przez chwilę dumnie ten sztandar dzierżyło Basement Works. Brakuje mi tej masy zespołów, które mówiły o tym, że korzenie ich są w hc/punku, że to z tego wzięło się ich granie, teksty, postawy. To mnie ciągnęło: zbudowanie na punkowym fundamencie czegoś nowego, innego. Jakże często zresztą w historii tak było. Z biegiem lat to krzepło, osiadało, zmieniało się.
Nadal jest kupa fajnych, aktywnych zespołów. Nadal screamo/emo - jako to emocjonalne spojrzenie na hcpunk, jest, istnieje, pulsuje w żyłach wielu zespołów. Jednak co mnie cieszy to, że Aussitot Mort nadal nagrywa
takie albumy jak ten.
Może poprzez to, że ten zespół zawsze niejako był dla mnie kontynuacją Amandy Woodward, może przez to, że te dźwięki wywołują u mnie tak pozytywny ciąg skojarzeń, może przez jeszcze tysiąc innych rzeczy, a może po prostu przez to, że to kawałek zajebistego, trzęsącego sercem i rozrywającego trzewia grania? Może przez to wszystko na raz, wydanie tej płyty jest dla mnie kolejnym z kilku ważnych wydarzeń ostatnich miesięcy na scenie hc/punk.
Warto jak diabli na chwilę przysiąść i posłuchać. Jednak nie tylko po to by patrzeć w przeszłość. Po to by na tym patrzeniu zbudować sobie coś na przyszłość. Ot, takie prozaiczne stwierdzenie wlatuje w głowę.