niedziela, 17 lutego 2013

trochę o przeszłości


Odkąd mieszkamy na swoim z moją lepsza połówką co jakiś czas mamy napady wspomnień. Ot, takie niewinne powroty do przeszłości. Wspominanie z łezką w oku i uśmiechem na ustach jak to było 5-10-15-20 lat temu. Co się lubiło, co się pragnęło, co się kochało i czego się z całego serca nienawidziło. Jakiś czas temu na fali takiego wspomnienia i potrzeby złapania czegoś nieuchwytnego zafundowaliśmy sobie PlayStation. Dobrych kilka lat temu było to synonimem luksusu. Konsole wchodziły dopiero na rynek i wszyscy użytkownicy pecetów, trochę zazdrośnie, trochę z niezrozumieniem i pobłażaniem patrzyli na pudełka, podłączone do telewizora. No bo jak to tak? Bez systemu operacyjnego? Tylko do gier (co z tego, że i tak przeważnie tylko do tego służył)? Bez sensu. Ok istniało już Nintendo, ale PlayStation to był zupełnie nowy wymiar. Nieuchwytny dla dzieciaka, który miał w domu 386 lub 486, a zupełnie kosmiczny dla tych, którzy komputera nawet nie mieli okazji dotknąć.
Zakup PlayStation to był powrót właśnie do tej nieuchwytności. Do dziecięcych marzeń o kolorowym świecie, o przeniesieniu się do czegoś lepszego, wspaniałego, pełniejszego. To była też potrzeba przypomnienia sobie tych chwil. Znacie powiedzenie, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki? No właśnie. My już też. Karton z PlayStation wypchany grami wylądował na najwyższej półce szafki. Uświetnił kilka wizyt znajomych, ale po chwilowym wybuchu euforii, został zepchnięty na bocznicę. To se ne wrati, ale warto było się po raz kolejny o tym przekonać, że jedyne co stałe w życiu to zmiana. Zawsze. Kilka takich powrotów do przeszłości sobie funduję. Co jakiś czas. Czasem podświadomie. Czasem z pełną premedytacją. Wywołuje to różne emocje. Czasem uśmiech od ucha do ucha. Nieraz rozczarowanie. Grunt by to była jednak trampolina do skoku w przód, a nie do fiksowania się na utraconych gdzieś kadrach z życia.
Kolejny powrót do przeszłości to ten film. Kiedyś w poszukiwaniu elementów hc/punk w codziennym życiu, emisja tego filmu w telewizji to było jak zaskakujące święto. Film o punk rocku na jedynce? Niemożliwe. Ostatnio zupełnie przez przypadek wpadł w moje ręce. Za sprawą drugoplanowego aktora w SLC Punk, a pierwszoplanowego w How I Met Your Mother? Jasona Segela. Trochę dziwnie oglądało się go drugi raz. No i nie wiem jak wtedy, ale teraz film jest dla mnie ostrzeżeniem. Jak nie zaprzepaścić tego co się ma? Poza tym jest fajną, luźną, ale nie głupkowatą komedią.

Trochę z niesmakiem przypatrzyłem się ostatnim postom. Odrobina grafomanii i błędów językowych się tutaj wdarło. Tak to jednak jest jak człowiek pisząc myślami jest zupełnie w innym miejscu. Wybaczcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz