piątek, 21 września 2012

bandyta, czyli jak wywołać wspomnienia radiowe

Wczoraj jeszcze się z niego śmiałem. Kochałem jak tego krnąbrnego dzikusa. Dzisiaj zalazł za skórę. Ot, jaka zmienna potrafi być natura psia i ludzka zresztą też. Siedzimy teraz obok siebie pokłóceni. Trochę robię mu na złość i nie wyłączam Worn In Red lecącego nad jego głową. On jednak ma mnie dość głęboko. Musiałbym chyba puścić Aghatocles lub Unholy Grave leżące gdzieś za moimi plecami. Pamiątki po radiowym zbieractwie. Wczoraj na chwilę wpadłem do Fabryki zdać krótką relację z wyjazdu do Stanów. Łezka mi się zakręciła. Czasem przeklinałem to, że muszę tam iść, w pewnym momencie boleśnie odczułem efekt wypalenia, ale jednak coś w tym życiu radiowym zawsze było i jest nadal. Ciągnie jak diabli. Do tego, że można powiedzieć coś w przestrzeń, nawiązać dialog, nić porozumienia z osobami, o które ocierasz się tylko na ulicy, stoisz za nimi w kolejce, na które przeklinasz gdy przeciągają zakupy przy kasie, na które obrażasz się gdy kierujące przez nie auto pryska prosto w Ciebie stróżką z kałuży. Spotkanie ponad podziałami? Coś w tym jest. Sok z Żuka leciał zawsze wieczorem. Szczególne audycje były zawsze jesienią lub zimą. Ciemno, głos roznosił się po pustym biurze utopionym w nocnej magmie, którą przebiajała tylko jedna lampka. Czasem ten złośliwy bydlak, z którym jestem pokłócony mi towarzyszył. Ogrzewał stopy, interesował się winylami lub kompaktami, zastanawiał się do czego służą kable i co się stanie jak się je obliże. Bandyta. Kocham go i nie cierpię jednocześnie. Mało dwu lub czworonogów ma zdolność wywoływać takie emocje we mnie. Niech mu będzie. Aghatocles nie będzie. A na wspomnienie radia może być tylko jeden zespół. Noo... ok może być ich zdecydowanie więcej, ale ten jest taki... pierwszy w pamięci....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz